Przeglądam archiwalne notki na stronie jow.pl*) i natknąłem się na notkę pt. „Organ na dworze” napisaną przez śp. prof. Jerzego Przystawę, która traktuje o początkach „demokratyzacji” w stru

Przeglądam archiwalne notki na stronie jow.pl*) i natknąłem się na notkę pt. „Organ na dworze” napisaną przez śp. prof. Jerzego Przystawę, która traktuje o początkach „demokratyzacji” w strukturach Drugiej Solidarności. Chciałem streścić, ale za dużo spraw ważny umyka uwadze. Oto ona w całości:

„Organ na Dworze

Pisane w Paryżu, 8 grudnia 1989 roku

W maju 1989 roku grupa członków NSZZ "S", w tym ponad 40 członków Komisji Krajowej i Prezydium zawiązało w Szczecinie Porozumienie na rzecz Demokratycznych Wyborów w NSZZ "S". Wśród założycieli Porozumienia znaleźli się, między innymi, Władysław Siła-Nowicki, Wiesław Chrzanowski, Antoni Macierewicz i Romuald Szeremietiew. Do stycznia 1990 uczestnicy Porozumienia spotykali się ośmiokrotnie w różnych regionach Polski. W grudniu 1989, na propozycję Jerzego Giedroyca, napisałem poniższy artykuł, który miał się ukazać w kolejnym numerze "Kultury". Z powodów, których można się tylko domyślać, tak się nie stało. Artykuł nie był nigdzie opublikowany. Przypominam ten nieznany epizod z historii "Solidarności", bo mówią, że historia – magistra vitae.

        "Tygodnik Solidarność" ma być (jest) organem prasowym NSZZ "Solidarność". Przynajmniej jest tak od 20 numeru tego pisma, kiedy przejęła je nowa redakcja, na czele z Jarosławem Kaczyńskim. Jak donosi TS nr 25 Prezydium KKW przygotowuje właśnie statut TS, żeby nie było już cienia wątpliwości kogo i jak reprezentuje to pismo. Poprzednia redakcja gdzieś tam zboczyła z drogi związkowej, podobno urządzono tam pokaz nielojalności wobec Związku i Lecha Wałęsy, i dlatego musiała zostać wymieniona na nową. Nie wiadomo na czym to zboczenie polegało. Jest to nadal sekret, jeden z wielu, jakie otaczają dzisiaj życie Związku, który na swoich sztandarach, w Statucie i Programie, na czołowym miejscu umieścił JAWNOŚĆ i OTWARTOŚĆ.

        Jarosław Kaczyński utworzył zespół, do którego wprowadził cały szereg świetnych nazwisk, znanych nie tylko z ogromnych umiejętności, ale i z wielkiej osobistej odwagi, związanych z walką o wolność słowa przez cały okres delegalizacji Związku, a nawet przed Sierpniem. Funkcje zastępców naczelnego powierzył Krzysztofowi Czabańskiemu, Jackowi Maziarskiemu i Maciejowi Zaleskiemu; kierownictwo działem politycznym objął Krzysztof Wyszkowski; do zespołu weszli Piotr Wierzbicki i Jadwiga Staniszkis. Wszyscy – dusze rogate, niepokorne, nieuznające świętych krów.

        Istotnie. Pismo natychmiast nabrało rumieńców, wigoru, stało się pismem do czytania. Zapowiada, że od najbliższego numeru zacznie drukować Diabelską Alternatywę Forsytha; obok programu TV na 10 dni (!) drukuje eseje polityczne Jadwigi Staniszkis; na jednej stronie sąsiadują Jerzy Surdykowski i Piotr Wierzbicki – czyż wachlarz może być szerszy? Pismo dla każdego członka Związku: od uczonego po sprzątaczkę – Mein Liebchen, was willst du noch mehr?

        Już samo postawienie na czele pisma Wielkiego Związkowego Dygnitarza, jednego z najważniejszych ludzi Lecha Wałęsy, powinno rozwiać obawy odnośnie związkowej linii pisma. Tym bardziej, że oświadczył on na samym wstępie: Chcemy robić pismo otwarte, w którym będzie miejsce dla różnych poglądów i postaw reprezentowanych na równych prawach. Ma to być pismo całej Solidarności…(TS nr 20).

        Podobne deklaracje złożyli wszyscy luminarze pisma. Jacek Maziarski, odchodząc z "Ładu": W imię przyzwoitości, należy przeciwstawić się wpływowym koteriom. TS musi zachować związkową tożsamość, nie może stać się tubą żadnej grupy…te zasady nie podlegają żadnej dyskusji…Piotr Wierzbicki: Choć będę pisać wcale nie to, co Solidarność chciałaby usłyszeć, to mi ona, we własnym interesie, nie zamknie ust. Zrozumiałem, że Wałęsa życzy sobie, żeby Solidarność była związkiem wszystkich Polaków. Wszystkich, a nie tylko niektórych. I dlatego zaproszenie przyjąłem. Krzysztof Czabański: Odpowiada mi wizja pisma otwartego na wszystkie nurty ruchu Solidarność, pisma, które chce mówić wprost o polityce, bez owijania rzeczywistych różnic w gładkie słowa o "świętej opozycyjnej zgodzie". Czabański zapewnia, że gdyby się mylił, gdyby miało okazać się, że TS ma być pismem posłusznym wobec części działaczy "S", że nie chodziło o żadne otwarcie, tylko wręcz przeciwnie – o zamknięcie, to…zapewniam, tak jak nie bałem się przyjść do TS, mimo silnych nacisków środowiskowych, tak nie będę się bał odejść.

        Krzysztof Wyszkowski nie potrzebował składać deklaracji wierności związkowej. Złożył ją, de facto, już wcześniej, udzielając Krzysztofowi Czabańskiemu odważnego wywiadu dla "Kultury", w którym przenicował Okrągły Stół, nie oszczędzając nikogo z wielkich rozgrywających, bezkompromisowo odsłonił kulisy tej niebywałej, socjotechnicznej rozgrywki. Wywiad szeroko rozpropagowała opozycja niekonstruktywna, w szczególności Solidarność Walcząca, przydając obu jego autorom nimbu autentycznej zadziorności i wiarygodności.

        Tak jest. TS poświęca sprawom związkowym wiele uwagi. Całe strony oddane są sytuacji w Związku, obradom KKW, teleksom z regionów, wiele artykułów traktuje o bolesnych sprawach związkowych. Pismo jest zaniepokojone biernością mas członkowskich, animozjami personalnymi wśród działaczy, trudną sytuacją ludzi pracy, niską frekwencją na zebraniach. … No, czy właśnie tak nie powinno być?

        W połowie września przesłałem starej redakcji artykuł Dlaczego razem?, w którym podniosłem temat, jaki mimo otwartości i związkowości TS pozostawał tematem tabu: sprawę Porozumienia na rzecz Przeprowadzenia Demokratycznych Wyborów w NSZZ "Solidarność". Wyłożyłem w nim ideę Porozumienia i podjąłem próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego znaczna grupa, znanych i nieznanych członków "S", tłucze się po całej Polsce – od Szczecina do Katowic, od Wrocławia do Bydgoszczy – nakłada trudu, czasu i pieniędzy, poszukując sposobu zapobieżenia rozłamowi w Związku? Dlaczego oficjalne władze związkowe udają, że tego nie widzą, dlaczego na sprawę tę ustalono zapis, uniemożliwiając opublikowanie nawet najprostszej na ten temat informacji?

        Fakt, że stara redakcja tekst wyrzuciła do kosza, przyjąłem bez zdziwienia. Była to przecież redakcja, która – wg Jacka Maziarskiego – okazała się być nielojalną wobec Związku i jego ideałów. Gdy więc przeczytałem wszystkie wyżej wymienione deklaracje nowych redaktorów, natychmiast przesłałem artykuł Jackowi Maziarskiemu. Tak zaczął się mój flirt z nową redakcją.

        30 października zadzwonił Krzysztof Wyszkowski i w uprzejmej rozmowie zapewnił mnie, że redakcja jest artykułem zainteresowana, ale…Chodziłoby o tekst trochę krótszy i troszeczkę stonowany, bardziej ku przyszłości, a mniej rozliczeniowy.

        Zgodziłem się. Napisałem tekst Porozumienie – dlaczego?, o połowę krótszy i wychodzący naprzeciw.

        Od tej pory co najmniej sześć razy miałem przyjemność konferowania z red. Wyszkowskim. Wg jego słów wszyscy trzej zastępcy naczelnego byli za. Nieuchwytny był tylko Naczelny, na którego zdanie wypadało poczekać. Wreszcie, 9 listopada, Krzysztof Wyszkowski zakomunikował mi ostateczną decyzję – odmowną. Większość, niestety, była przeciw.

        No cóż. Jak demokracja, to demokracja. Inni członkowie Zespołu Redakcyjnego, z którymi rozmawiałem na ten temat, bezradnie rozkładali ręce. Trochę światła na sprawę rzuciła dopiero rozmowa z Piotrem Wierzbickim i jego artykuł Familia, Świta, Dwór. Pan Piotr, człowiek prawdomówny i nielubiący bawełnianej mowy, pierwszy wyłożył expressis verbis, że TS jest nie tyle pismem Związku Solidarność, ile organem Dworu, a więc frakcji skupionej wokół Lecha Wałęsy. Ja natomiast upominałem się o prawa związkowe tych, których na Dworze nie lubią, a co więcej, których się na Dwór po prostu nie wpuszcza. Bo np. Familii też nie lubią, ale się ją wpuszcza, nie mówiąc już o Świcie, którą się nawet – od czasu do czasu – hołubi. Ja zaś znalazłem się na pozycji związkowego pariasa. Gdyby użyć analogii do formuł Piotra Wierzbickiego, pisałem w imieniu związkowych niedotykalnych – odpowiednika hinduskich untouchables, z którymi już sam kontakt hańbi człowieka z wyższych sfer. Czy jednak nawet fakt istnienia owych niedotykalnych nie ma prawa być na Dworze poruszony? Albowiem ten sam Piotr Wierzbicki napisał w wymienionym tekście: Gdy się zataja prawdę o podziałach, dwie brzydkie choroby życia publicznego przybierają postać epidemii. Pierwsza to choroba uzurpacji, polegająca na tym, że formacja stanowiąca tylko część i zaangażowana w rywalizację z innymi formacjami przedstawia samą siebie jako całość…Druga to choroba przebrania…Rozdział na Familię, Świtę i Dwór nie jest wieczny…Ale postulat, żeby Polaków nie traktować jak idiotów, ani jak dzieci i nie zatajać przed nimi prawdy, będzie aktualny zawsze.

        Nie wiem czemu to przypisać: czy skutek odniosły cytowane słowa Piotra Wierzbickiego, czy stało się coś niezwykłego na Dworze, dość, że 12 listopada obaj Krzysztofowie, Czabański i Wyszkowski, osobiście zakomunikowali mi, że decyzja została zmieniona: PUSZCZAMY! Koniecznie trzeba drukować. Ale jako dwugłos. Z repliką, którą napisze Jacek Maziarski.

        Ucieszyłem się. Pogratulowałem. Zbudowałem się: no proszę, jaki światły Dwór!

        Niestety. Radość była przedwczesna. Na Dworze znowu coś zaszło, minął już miesiąc, a od zaprzyjaźnionego członka zespołu redakcyjnego wiem, że nie puszczają. Repliki nie będzie. Podobno nie było komu napisać na odpowiednim poziomie. A bez repliki nie można. Lepiej udać, że sprawy nie ma.

        Sui generis repliką było natomiast opublikowanie w TS nr 25 wywiadu z Wysokim Dworskim Dygnitarzem Andrzejem Milczanowskim, który z iście prokuratorską gracją oświadczył: Na żadne wspólne wybory nie pójdziemy. Nie pójdziemy na żadne wspólne komisje wyborcze. Koniec. Kropka.

        No tak. Niech się untouchables organizują w swój związek kulisów i sami wybierają. Od Dworu im wara. Tytuł wywiadu z JW Panem Milczanowskim: Jaki to związek. Ano właśnie taki.

        W TS nr 28, członek Zespołu Redakcyjnego Jan Skórzyński zapytuje – zupełnie tak jakby nie pracował w redakcji TS tylko w jakimś "Daily News" w Albuquerque: Tygodnik Solidarność dla wszystkich jest zatem, czy tylko dla niektórych? "Dwór" to przecież miejsce na mapie Solidarności ważne, ale przecież nie jedyne. K. Czachor, młody dziennikarz TS, wydelegowany 17 listopada na spotkanie Porozumienia w Bydgoszczy, oświadczył publicznie: Zapewniam państwa, że relacja ze spotkania będzie rzetelna. Pan Czachor jest człowiekiem bardzo młodym, na Dworze przysposabia się zaledwie do czegoś w rodzaju pazia. Może, składając takie deklaracje, jeszcze nie wiedział, na czym polega jego rola?

        Red. Skórzyński jak gdyby nie miał wielkiej ochoty być na Dworze. Ale przecież wie, że chętnych do służby jest wielu. Deklaruje więc na wszelki wypadek (a nuż Cesarz usłyszałby jego wątpliwości?): "Dwór" to wprawdzie nie byle jaki. Króluje w nim wszak Lech Wałęsa. Prawda, że trudno o lepszego władcę. Monarcha to mądry i łaskawy, przez lud swój umiłowany, a i nieprzyjaciele go szanują…Jeśli TS został już na trwałe do "Dworu" przypisany i jest jego wyłączną własnością? No, cóż, także na "Dworze" można robić rzeczy pożyteczne. Ja proszę o posadę błazna.

        Zdaje mi się, ze Pan Skórzyński już tę posadę ma. Tylko, w odróżnieniu od dawnych błaznów dworskich, którzy skakali przed orszakiem rozśmieszając gawiedź, on potulnie ciągnie się w pochodzie, o którym tak pisał pewien skandynawski poeta:
Cesarz zmieszał się, bo wydawało mu się, że jego poddani mają słuszność, ale pomyślał sobie: "Muszę wytrzymać do końca procesji". I wyprostował się jeszcze dumniej, a dworzanie szli za nim, niosąc tren, którego wcale nie było.

P.S. Wrocław, 18 stycznia 1990. W 27 numerze TS ukazał się artykuł Krzysztofa Czachora pt. Nie zdradziłem Lecha Wałęsy, który jest niczym więcej niż paszkwilem, zniesławiającym uczestników spotkania w Bydgoszczy. K. Czachor nie używa nawet nazwy Porozumienia, lecz posługuje się etykietą Grupa Robocza, co jest świadomym zabiegiem dezinformującym. Metodą sfabrykowanych cytatów, powkładanych w usta przemawiających na spotkaniu, metodą pomówień i kuluarowych niedyskrecji, konferencja została przedstawiona jako spęd jakichś prymitywnych żydożerców, którzy nie lubią Lecha Wałęsy, nie lubią Żydów, ale za to szukają porozumienia z OPZZ.

        Redakcja TS odmówiła opublikowania repliki – sprostowania. Oczywiście, nie po to pisze się paszkwile, żeby potem drukować repliki. W Solidarności uprawia się dziś Wielką Politykę i domaganie się przestrzegania jakiejś kultury dziennikarskiej okazuje się być naiwnością. Wydrukowania repliki odmówił także Europejczyk Roku, Adam Michnik, a nawet Czcigodny Autor Etyki Solidarności Ksiądz Profesor Józef Tischner.

        Mamy więc do czynienia ze szczelną blokadą informacyjną na temat Porozumienia. Tworzą ją wszystkie liczące się publikatory w Polsce, od pism występujących pod szyldem "Solidarności", poprzez prasę katolicką, po pezetpeerowską.

        O czym świadczy ta solidarna determinacja wszystkich partnerów koalicji okrągłostołowej nie dopuszczenia do świadomości publicznej rzetelnej informacji na temat Porozumienia? Oczywiście, każda blokada informacji jest dowodem obawy przed ujawnieniem informacji niewygodnych. Skoro jednak cały naród popiera to, co robi Lech Wałęsa, a krytykują go wyłącznie jacyś ekstremiści, marginalny odłam jakichś radykałów – to czego się tu obawiać? Mając za sobą cały potencjał intelektualny kraju, czyż trzeba się bać paru nawiedzonych maniaków?

        Ostatnie wydarzenia w Polsce zdają się świadczyć o tym, że te obawy mogą być uzasadnione. Wbrew klątwie, jaką Lech Wałęsa obłożył ludzi, którzy nie podporządkowali się jego dyktatowi, w Bydgoszczy, Łodzi i Lesznie na stanowiska przewodniczących regionów wybrani zostali członkowie Grupy Roboczej Komisji Krajowej i uczestnicy Porozumienia: Jan Rulewski, Andrzej Słowik i Eugeniusz Matyjas. We Wrocławiu, pomimo energicznej kontrakcji ze strony RKW, 8. spotkanie Porozumienia, w dniu 13 stycznia, zgromadziło przeszło dwukrotnie więcej uczestników, niż którekolwiek z dotychczasowych. Można więc zrozumieć dlaczego Wałęsa nie dopuścił do jakiegokolwiek kompromisu w Szczecinie: ma on świadomość, że żadne z jego faworytów ani Milczanowski, ani Radziewicz nie mieliby szans w szrankach wyborczych z Marianem Jurczykiem.

        Czy ta strusia taktyka, polegająca na przechodzeniu do porządku nad konfliktami o charakterze podstawowym, blokowaniu informacji, nie dopuszczaniu do artykułowania postaw niewygodnych, może przynieść jakieś pozytywne skutki? W najnowszym zeszycie "Kultury" wypowiada się Krzysztof Czabański, jeszcze niedawno niezależny dziennikarz, a dziś wierny dworzanin Wałęsy. W artykule A po roku zabłyśnie słońce poszukuje alternatywy na spodziewany upadek rządu Mazowieckiego. Stawia na mocny ruch komitetów obywatelskich, które łącznie ze wzmocnionym Związkiem, stanowiłyby na tyle silne oparcie dla Wałęsy, że…musiałoby dojść do faktycznego podziału władzy między prezydenta a przewodniczącego Solidarności…że system prezydencki, ograniczony przez "S" oznaczałby likwidację niskich i średnich szczebli nomenklatury. Musiałaby ona zniknąć z fabryk i gmin…

        Jest pewien szkopuł z tą wizją, który zamienia ją w jeszcze jedno pobożne życzenie. Aby społeczeństwo, ogołocone z elit, mogło samorządnie rządzić się na szczeblu fabryki i gminy, musi jakimś cudem wyłonić z siebie to, co ma najlepszego w postaci elit lokalnych. Tak się jednak nie stanie, jeśli metodą praktyk uprawianych na Dworze będzie się je nadal zapędzać do podporządkowania jedynie słusznej linii, tłumić i eliminować głosy krytyczne i ludzi niezależnie myślących. Powtórzenie numeru z komitetami obywatelskimi, którym się przypisuje sukces wyborczy z czerwca ubiegłego roku, może wprowadzić na szczeble lokalnych władz nowych ludzi, ale wolno mieć uzasadnione wątpliwości, że będą to ci ludzie, którzy na tych stanowiskach powinni się znaleźć.

Jerzy Przystawa, 20 sierpnia 2006”

*) http://jow.pl/arch-637/